O SYNU MARNOTRAWNYM

ANDGEBM WIELKI POST R.C.

Niedziela o synu marnotrawnym i Ewangelia o synu marnotrawnym. Młodszy brat stał się tym synem marnotrawnym. Już mu się znudził dom Ojca i odszedł do krainy dalekiej. To jak gdyby symbol. Symbol tych chrześcijan, którym się nieraz chrześcijaństwo także sprzykrzyło, którym znudził się dom Ojca, którym jest kościół.

Którym może znudziły się różne rygory doktrynalne czy moralne, obowiązki religijne i właśnie odchodzą z domu chrześcijaństwa, opuszczają dom Ewangelii, opuszczają niejako Boga.

Ta kraina daleka, do której odchodzą wydaje im się krainą szczęścia, krainą swobody, krainą nade wszystko wolności. Podczas, kiedy w domu Ojca, w domu Ewangelii, byli krępowani tymi rygorami natury doktrynalnej, czy przede wszystkim natury moralnej.

A więc odchodzą z tymi nadziejami na wolność, na szczęście
i powiedzmy od razu, odchodzą ze swymi złudzeniami.

A kiedy odchodzą, to rzecz jasna uważają, że idą do przodu, że postępują w górę, że to jest postęp, że to rozwój, podczas gdy to co przeżywali w domu Ojca, było skrępowaniem, było nieraz zagrożeniem ich rozwoju człowieczego. I odchodząc, czynią to z gestem pewnej wyższości w stosunku do tych, którzy w domu pozostają, ciemni, durni, zacofani, moherowe berety.

U tych co odeszli, wiele takich postaw można się doczytać.

Teresa Krzemień w książce „ Znajomi nieznajomi” ukazuje różne sylwetki naszych wielkich na pewno artystów, pisarzy.

Oto fragment rozmowy z jednym z tych właśnie wielkich:

– Czy pamięta pan swoje młodzieńcze ideały, sny o samorealizacji w sztuce, w życiu? Zostały daleko, czy przeciwnie, zrealizował je pan?

– Proszę pani – tak mówi ten wielki, na pewno wielki, wielka inteligencja, kolosalnie zdolny, ja jestem wrogiem ideału, bo od ideału krok tylko do religii, ideologii i tym podobnych rzeczy zmuszających człowieka do określonego postępowania. A kiedy idzie się określoną drogą chyba wiele robi się przeciwko sobie. W zgodzie z sobą, to działanie spontaniczne, sterowane impulsem, naturalnie. A więc ja jestem daleki od ideału, bo od ideału droga bliska do religii. Ja chcę być człowiekiem wolnym. Nie chcę działać przeciw sobie. I to podkreśla.

Czy trzeba jeszcze nam ewidentniej ukazywać, z jaką postawą odchodzą, z jakim gestem odchodzą, odchodzą do tej krainy wymarzonej, bo jest krainą wolności.

Zresztą jest to dziś chyba w ogóle problem Kościoła. Kościoła na Zachodzie, problem prof. H. Kinga, problem Kościoła holenderskiego, z którym w swoim czasie dogadywał się Jan Paweł II. To problem Kościoła amerykańskiego. Dziś także Kościoła w Polsce.

A więc szukanie rzeczywiście wolności i odchodzenie od rygorów doktrynalnych, od rygorów przede wszystkim moralnych. Myślę jednak, że każdy z tych, którzy odchodzą wcześniej czy później przekonają się, że to złudzenia. Ten człowiek, który szukał wolności /swobody/ wcześniej czy później przekonuje się, że musi zginać nieraz kark i pochyla się nad korytem po prostu zwyczajności i niewoli, nad korytem niewolnictwa pewnego i skrępowania różnymi czynnikami koryto, dno, nieraz można powiedzieć niewoli. Dla człowieka, który szukał wolności i swobody.

Kiedy umarł wielki poeta Jarosław Iwaszkiewicz, jakże pięknie pisał o nim „Tygodnik Powszechny”, że właśnie był on przykładem artysty świadomego, że wierność epoce, wierność jakiemukolwiek systemowi pojęć i ideałów osiąga się poprzez, a nie wbrew samemu sobie.

I tak dalej pisze „Tygodnik”:

„Był rzadkim przykładem pisarza, w którym nie było zaprzeczeń, odrzucenia dawnego siebie, łamania i niszczenia własnej psychiki. Zacierania dowodów swojej tożsamości.

A ilu jest takich? Właśnie był rzadkim przykładem pisarza, który nie działał przeciw sobie do końca, także i swoim pogrzebem.

Ale mało jest takich. I wielu, niestety szukając wolności – podkreślam – musi zgiąć kark nad korytem niewolnictwa w różnej formie. Niewolnictwa, które przynosi człowiekowi swoboda moralna, o którą choćby walczy Kościół zachodu.

Sugerował to papieżowi Pawłowi VI kardynał Karol Wojtyła, kiedy głosił rekolekcje Watykańskie w roku 1976 i już wtedy anonsował papieżowi, że będzie bardzo często zachodzić potrzeba w Kościele, by papież w Kościele walczył z człowiekiem o człowieka. Walczył z synem marnotrawnym, walczył z nim o jego wolność, bo bardzo często odchodząc od Kościoła doświadczy najgłębszej niewoli.

I często jednak dzieje się za łaską Chrystusową, że właśnie pochylony nad tym korytem zwyczajności, a nieraz i niewoli różnych uwarunkowań, skrępowań, syn marnotrawny dokonuje tej cennej refleksji, kiedy stwierdza, że stała się wielka pomyłka. I kiedy zapragnie powrócić do domu. Do domu Ewangelii, do domu Chrześcijaństwa, ostatecznie do domu Ojca. Kiedy niejako, tak boleśnie słowami Izajasza uskarża się: „nie natrząsaj się ze mnie, nieprzyjaciółko moja, bo upadłem, ale znowu powstanę”.

Więc bardzo często, choć nam drogi te są nieznane, wymykają się naszej ewidencji bardzo często wracają.

Ale tu znowu następuje ta skrajna postawa, reakcja tego drugiego brata, brata, który pozostał w domu Ojca, w domu Chrześcijaństwa. Ale kiedy tamtemu Ojciec okazuje łaskę, kiedy go przyjmuje, to ten właśnie się gorszy. /Rzeczywiście takie przypadki są w Chrześcijaństwie, tacy bracia, którzy się gorszą/.

Ostatecznie można przyjąć takiego, ale po co aż z takim entuzjazmem, z taką radością, po co ta nowa suknia, te sandały, po co ta uczta. Nie rozumieją, kierując się emocjami i emocjami sądząc, nie rozumieją istoty rzeczy. Nie rozumieją nade wszystko, co rozumie Ojciec, że człowiek sam w sobie jest wartością największą, jest godzien największej miłości. Miłości niepojętej Boga samego. Niezależnie kim jest i skąd wraca, w jakim stanie wraca, jest godny sam w sobie miłości, bo jest człowiekiem.

Człowiek to brzmi, można powiedzieć dumnie. I o tym kim jest człowiek Bóg sam jeden wie, wie że jest godzien miłości i entuzjastycznego przyjęcia.

Już psalmista zapytuje, kim jest człowiek i odpowiada równocześnie słowami mądrości Bożej i miłości Boga:

„Kim jest człowiek, że o nim pamiętasz,

I Syn człowieczy, że troszczysz się o niego”.

Wujek – Ks. Aleksander Zienkiewicz

/tekst nieco zmodyfikowany/